moisey b. drozd
_
esej o Jerzym Nowosielskim
« Je suis fatigué, отченько »
« Jestem zmęczony, ojczulku »
Życie zatacza swój krąg święty. Śmierć jest powrotem? Nie, nie. To nie apokatastaza! To, co malował Jerzy Nowosielski było odbiciem innego świata. Gdy spoglądam na jego ikony i obrazy, nie odczuwam żadnej różnicy pomiędzy ‘świętością a świeckością’, kolokwialnie: ‘sacrum et profanum’. Malował po ludzku to, co jest ukryte przed naszymi zmysłami i umysłami. Nie malował ‘odbitki idei’, lecz starał się malować ‘samą Ideę’, a to już mistyka najsubtelniejszych lotów. Oczywiście, niedoceniany za życia… Traktowany za dziwaka i … Zatoczył swój krąg święty i zapewne teraz maluje samą Ideę, ze wszystkimi Jej ontologicznymi detalami. Nowosielski – to niezwykły człowiek i genialny malarz.
Pokochałem Jego sztukę od pierwszego spotkania z Jego ikoną w Górowie Iławeckim w roku 1986. Ewangelicka świątynia przetransponowana na greckokatolicką cerkiew. W środku dużo światła. Nowosielski, malując ikonostas i polichromie, nie dał się skusić na kontrast, quasi muzyczny kontrapunkt, lecz namalował także ‘jasno’, a nawet ‘biało’, jak było obecne światło w świątyni. I wszystko. Cała filozofia. W korytarzu zaś, gdzie jest półmrok, namalował ‘ciemno’. I chyba o to chodzi. Chociaż wiele jeszcze nie rozumiałem z tej artystycznej narracji, ale podobało mi się malowane prze Niego „środowisko Boże”.
W tej pięknej i przestrzennej świątyni seminaryjny chór „Mojsej”, pod moją ‘ręką’, wyśpiewywał na cześć Idei „pieśń nową”. Proboszczem tej świątyni był ks. Julian Gbur. To piękna postać w dziejach Kościoła greckokatolickiego w Polsce. Dziś jest emerytowanym biskupem. On i syn jego siostry, ks. Andrzej Sroka, cudnie nas ugościli. Andrzej ładnie śpiewał basem. Byliśmy na tym samym roku studiów.
Po święceniach kapłańskich (1987) zacząłem studiować muzykologię na KUL. Mieszkałem w Seminarium Duchownym w Lublinie i – w jakimś sensie - opiekowałem się ukraińskimi, greckokatolickimi klerykami. Piszę o tym dlatego, gdyż pragnę Was, drodzy Czytelnicy, wprowadzić w klimat postaci Jerzego Nowosielskiego, nie zaś opisywać swoją historię.
W naszej seminaryjnej kaplicy za czasów PRL-u nie mogliśmy się ujawniać jako grekokatolicy. „Nie było nas” i nie było ikonostasu. W 1989 roku, gdy już nastąpił upadek systemu, prof. Jerzy Nowosielski wysłuchał naszych błagań i zgodził się namalować ikonostas. Bardzo dopomógł w tym przedsięwzięciu ks. Stefan Batruch.
Część ikon do kaplicy Nowosielski namalował w Krakowie. A gdy przyjechał do Lublina, dokończył „diakońskie drzwi” i resztę. Podczas malowania mieszkał w seminarium. Wstawał rano, o 5.oo. To był czas Wielkiego Postu, więc rano przychodził na jutrznię, i przepięknie śpiewał basem: „basso profondo”. Znał także na pamięć teksty (stałe) z nabożeństw wschodnich. Po jutrzni malował w kaplicy pozostałe ikony. Przez dwa tygodnie starałem się tak wygospodarować czas, aby być przy Profesorze i widzieć z bliska jak maluje. Jedno wydarzenie pamiętam szczególnie, otóż, Artysta rano poprosił mnie, ażebym przyniósł mu puszki po konserwach. Zdziwiony zapytałem: „po co?”. On odrzekł: „Do aureolek, żeby były ładne”. Mówił po ukraińsku z lwowską intonacją (tak też rozmawialiśmy cały czas po ukraińsku). O godz. 13.oo proszony był na obiad, gdzie spożywał razem z profesorami wykładającymi w seminarium. Po obiedzie spacerował po ogrodzie z ks. prof. Czesławem Bartnikiem i „rozprawiali się” z teologią. Po wszystkim zachodził do mnie. Wtedy właśnie poznałem Jego świat. Zauroczony byłem Jego wiedzą nie tylko na temat sztuki, ale znajomością teologii, filozofii (antropologii), muzyki (mowił, że: „J. S. Bach nie tylko komponował, on malował nuty. To piękny obraz”). Nowosielski urzekł mnie czymś tak prostym, ze nie mogę nie przytoczyć tego. Mianowicie: przez dwa tygodnie pobytu w seminarium, przychodząc do mnie codziennie, siadał na fotelu i mówił po francusku: «Je suis fatigué, отченько» (czyli: „jestem zmęczony, ojczulku”). To było miłe.
Kilka razy wczesnym wieczorem były u mnie spotkania Nowosielskiego z Bartnikiem i naszymi klerykami. To piękny czas, którego doświadczyłem i byłem uczestnikiem. Szedł spać dosyć wcześnie, około 21.00 godziny. Odprowadzałem Jego do seminaryjnych „katakumb”.
Gdy prof. J. Nowosielski skończył malowanie ikonostasu, zorganizowaliśmy spotkanie z Nim, aby dostojnie zakończyć Jego dzieło. Na spotkaniu był obecny(oczywiście) Nowosielski, Bartnik, prof. Michał Łesiów (wybitny ukraiński slawista, KUL i UMCS), klerycy i ja. Jakże nie mogło być pięknie! Tak właśnie było. Spotkanie to zakończyła intrygująca teologiczna dyskusja pomiędzy Nowosielskim a Bartnikiem. Trochę na poważnie, a troszkę nie. Otóż w przebiegu rozmowy na temat zbawienia, ks. Cz. Bartnik - ze zdziwieniem dogmatyka - zapytał Nowosielskiego: „to w końcu kto będzie zbawiony?” Profesor Jerzy Nowosielski odpowiedział (żartobliwie): „jak to kto, prawosławni”.
[ koniec cz. I, cdn. ]
______
Drodzy Czytelnicy, jutro (czwartek, 24.o2.2o11) będzie druga cześć eseju o Jerzym Nowosielskim, pt. „Chrystusa nie poznają” (cerkiew w Białym Borze i inne relacje). Zapraszam
|